Sierpień. Drugi miesiąc wakacji, na które każde dziecko czeka przez cały rok szkolny. W sierpniu zazwyczaj kupuje się wyprawki, przejmuje, ze wakacje się kończą, zaczynają się przygotowania do szkoły
i - jak w przypadku niektórych - zostawianie wszystkiego na ostatnią chwile i korzystanie z ostatnich dni wolności.
Podobnie byłoby zapewne w małym, wiktoriańskim domku, obitym granatowymi, wypłowiałymi deskami, z białym dachem, położonym w Helmsley, w Wielkiej Brytanii. Ale nie było, tam działo się co innego. Był to zwykły, ciepły, sierpniowy poranek.
A właśnie taki zwykły, ciepły, sierpniowy poranek (jeśli mowa o godzinie ósmej rano...) zwiastował to, na co Mariette czekała przez całe lato. Na przyjazd ulubionej koleżanki mamy. Dlaczego? Hm, bo zawsze brała ze sobą syna, Arthura. Trzy razy w roku (6-7 sierpnia, święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc), kiedy jechali do jego dziadków od strony mamy, zatrzymywali się po drodze u nich. Zawsze zostawali tradycyjnie na tydzień.
Od maleńka Arthur i Marie się lubili, być może dlatego, że mieszkający aktualnie we Francji chłopak był od niej jedynie dwa lata starszy i bardzo miły. Grał na gitarze, potrafił śpiewać i świetnie opowiadał rozmaite historie ( w większości prawdziwe). Mała czarownica uwielbiała, kiedy przyjeżdżał.
Dwunastolatek opowiadał zawsze niestworzone historie o przygodach uczniów Hogwartu, tych które przeżył sam (pierwszy raz usłyszała je w święta 1990r.) oraz tych, które wcześniej opowiedział mu jego kuzyn, jadący po wakacjach na szósty rok. Najczęściej słyszała o przyjacielu Arthura, Troyu, o kilku koleżankach, o surowym profesorze Snape'ie, o miłym dyrektorze Dumbledorze... nie mogła się już doczekać, kiedy ona wreszcie pojedzie do tego magicznego miejsca. Oczywiście Arthur pokazał jej też wbrew prawu parę sztuczek, o których miała nic nikomu nie mówić. Chłopak był pół-sierotą. Jego tata, Richard Gaaver zginął w wyniku obrażeń zadanych przez tłuczek, po meczu w Quiddith'a (nie, nie grał, tłuczek poleciał w stronę widowni).
A wiec tak, dziesięciolatka wpatrywała się w polną drogę biegnącą w dół wzgórza, na którym stał jej dom. Siedziała na parapecie już od dobrej godziny, wyczekując czarnego poloneza, który już niedługo miał pojawić się na horyzoncie.
Okolica była cudowna. Wzgórza, zielone łąki dookoła, polne dróżki, zagajniki, powoli sunące chmury na błękitnym niebie, świergoczące ptaki. Czego chcieć więcej?
Dziewczynka przyglądała się właśnie chmurze przypominającej nosorożca, kiedy do pokoju weszła jej mama.
- Na co tak patrzysz?
- Kiedy oni wreszcie przyjadą, mamo? - zapytała przeciągle, podkradając mamie kęs ciasteczka.
- Marie, oni siedem godzin temu wyjechali z Lyonu. Nie będą tu tak szybko - mama uśmiechnęła się. - Doskonale wiesz, że jedzie się aż czternaście godzin, i to w najkrótszym czasie - dodała, dotykając palcem wskazującym czubek nosa córki.
Mała Marie była kopią swojej mamy, Holly. Dosłownie. Te same włosy jasnego blondu, te same modre, roześmiane oczka, piegi niemal w tych samych miejscach. Poza fragmentami charakteru nie odziedziczyła niczego po ojcu, Luke'u.
- Jeszcze drugie tyle - powiedziała ze znudzeniem dziewczynka i powoli wróciła do pokoju.
Przytuliła swojego misia i zastanawiała się, co Arcio opowie tym razem. Miała gdzieś głęboko nadzieję, że do niej list przyjdzie jakimś cudem rok wcześniej. Tyle wspaniałości się tam działo! A tu tymczasem czekał kolejny rok...
- Holly! - dobiegł ją głos taty i czym prędzej zbiegła na dół, do kuchni w staroświeckim stylu.
- Tak? - zapytała wkładając za ucho kosmyk włosów, który wypadł podczas zbiegania.
- Idę do Dolinki - tak nazywali małą dolinę znajdującą się za lasem, którą utworzył płynący tamtędy strumyk. - Chcesz iść ze mną?
Dziewczynka chwile wahała się z odpowiedzią.
- Spokojnie, zajmie nam to co najwyżej dwie godziny. Nie musisz, możesz pilnować okna, ale myślę, że tam szybciej byś ich wypatrzyła.
Marie zamrugała powiekami i pobiegła za tatą w kierunku drzwi.
Wyszli i zaczęli schodzić z pagórka.
- Luke! - zawołała mama.
Obrócili się oboje w stronę kobiety, która wybiegła za nimi.
- Wróćcie na obiad! - uśmiechnęła się i pomachawszy im, wróciła do domku.
Córka razem z tatusiem zmierzała w kierunku zagajnika. Zdążyli już zejść ze wzgórza, na którym wznosił się dom, i tym samym opuścić strefę niewidzialną dla mugoli, by po kilku minutach znów w nią wniknąć. Dolinka również była niewidoczna dla niemagicznych.Dziewczynka wesoło podskakiwała idąc krok w krok za ojcem. Uwielbiała przechodzić przez zagajnik. Często to też robiła, kiedy chciała odwiedzić jedyną w okolicy dziewczynkę, Elen. Była jej przyjaciółką i, tak jak ona sama, czarownicą. Jej dom znajdował się trzy kilometry dalej, więc często nocowały u siebie. Obie wybierały się do Hogwartu w przyszłym roku. Aktualnie Elenka podbijała Włochy.
- Ciekawe, do którego domu przydzieli mnie tiara - odezwała się, kiedy razem z tatą skakała po kamieniach, żeby przejść na drugą stronę potoku.
- Nie ważne gdzie, z każdego będziemy dumni! - odpowiedział tata, trzymając ją za rękę przy ostatnim, śliskim kamieniu.
- Nie chciałabym trafić do Slytherinu... podobno są tam sami wredni ludzie.
- Dlaczego? Mama Arthura została tam przydzielona, a bardzo ją lubisz.
- No niby tak. Ale chyba pasowałby mi najbardziej Hufflepuff albo Gryffindor albo Ravenclaw!
- Ty niezdecydowana! - zaśmiał się tata. - Masz jeszcze sporo czasu na zastanawianie się.
Po półgodzinnej wędrówce dotarli do Dolinki. Śliczne, zielone łąki, przez które sunął z łatwością niebieski potok, a dookoła otaczające ich wysokie szczyty gór.
Podczas, gdy Mariette słuchała śpiewu ptaków, huśtając się na huśtawce zawieszonej na drzewie, jej tata rąbał drewno i coś tam jeszcze potem robił, ale ona była zbyt zafascynowana światem dookoła, żeby się tym przejmować. Potem przeszła w inne miejsce i zaczęła zrywać bukiet. Niezapominajki, stokrotki, dzwonki, goździki...
Zanim się obejrzała, minęło półtora godziny. Tata zawołał ją i pomagając mu nieść drewno (przynajmniej część drewna). Zastanawia was pewnie, po co szli taki kawał drogi po drewno, skoro są czarodziejami, i mieli wcześniej zagajnik. Po pierwsze, tata Marie lubił robić wszystko klasycznie, a po drugie, zostawił w dolince siekierę już dawno i nie chciało mu się po nią iść bezpodstawnie.
Niby dłużyło jej się na początku, to wyczekiwanie, to potem jakoś tak zaczęło lecieć szybciej. Być może dlatego, ze wysprzątała swój pokój, zaczytała się w ,,Krótkiej historii Hogwartu", potem szukała po całym domu swojego czarnego kocura, który postanowił skryć się na parapecie w kuchni a potem znów wróciła do lektury.
Siedziała na parapecie, kiedy kątem oka dostrzegła poruszający się punkt. Poczałkowo nie zwróciła na to uwagi, ale w ułamku sekundy dotarło do niej, że to samochód. Rzucając książkę na podłogę i w tempie błyskawicy wybiegła z domu.
Zaczęła machać nadjeżdżającemu, czerwonemu polonezowi i ludziom w nim siedzącym. Samochód kiedy tylko wjechał na wzgórze, zatrąbił, zatrzymał się i wysiadła z niego mama i jej syn. Mariette pobiegła się przywitać i uścisnęła kolegę...
- Bonjour, ma amie!* - powiedział chłopak.
- Bonjour! - odpowiedziała.
...a potem uścisnęła jego mamę.
Z domku wyszli mama i tata, którzy również wyszli przybyłym na spotkanie.
- Silver! - zawołała mama.
- Witaj, Holly! Co u was? - kobieta uścisnęła ją.
- Lepiej ty opowiadaj, co słychać we Francji! - Luke także przytulił koleżankę z lat szkolnych.
Podczas gdy dorośli poszli w kierunku jadalni na kolację, Arthur i Marie zasiedli na ławce przed domkiem.
- Wiesz, że cudem udało nam sie tu dojechac na piątą? - powiedział chłopak. - Samochód zepsuł się tuż przed kanałem La Manche! Myśleliśmy, że utkniemy we Francji przez najbliższe dwie godziny co najmniej! Ale pewien miły pan potrafił to naprawić, a potem...
- Arthur, pomożesz mi wynieść walizki z samochodu? - Silvy (Silver) wyszła z domu.
- Jasne mamo! - zawołał chłopak i pobiegł w kierunku bagażnika.
Wyciągnął dwie z trzech walizek i w towarzystwie Marie poszedł do dobrze znanego sobie pokoju na poddaszu, tuż nad pokojem dziewczyny, w "wieżyczce". Jego mama spała nad sypialnią jej rodziców.
Nie było zbytnio czasu na opowieści, bo rodzice szybko zgarnęli ich na kolację, potem pomagała gościom w rozpakowaniu się, a już o siódmej mama kazał iść się jej wykapać. Nie była tym zachwycona, ale nie miała wyjścia. Zaraz potem kazano położyć jej się spać.
Następnego ranka, kiedy się obudziła, zobaczyła, że jej rodzice i pani Gaaver przeglądają jakieś rzeczy ze strychu. Szybko spytała, czy może iść z Arthurem na strych, a po uzyskanej zgodzie wtargnęła do pokoju, w którym urzędował na czas przyjazdu i obudziła go.
- Idziemy na strych!!! - zawołała z entuzjazmem i zniknęła na otwartymi drzwiami.
Po chwili wróciła do pokoju, orientując się, ze za nią nie idzie.
- Arthur?!
- Jeszcze piec minut...
Marie przewróciła oczami.
- Dobra, idę... - powiedział i wyczołgał się z łóżka. - Zaraz przyjdę - powiedział szukając czegoś w walizce.
- Okey! - ucieszyła się i wybiegła z pokoju.
Na strychu zawsze panowała ta sama woń staroci. Poranne światło wpadało przez nieduże okno. Zapach kurzu, skrzypiąca podłoga. Strych znajdował się w tym samym "pionie" co kuchnia, sypialnia rodziców i pokój gościnny, którego drzwi były naprzeciwko tych od strychu. Była tam bardzo rzadko. Mało kto w ogóle tam zaglądał, wiec dlatego zdziwiło ją, że jej rodzice wyciągnęli stamtąd duże pudło ze zdjęciami. Tyle razy "ciocia" Slivy przyjeżdżała, że mogli to obejrzeć zdecydowanie wcześniej, ale to byli oni.
W tej chwili na strych wszedł Arcio. Przeciągnął się i coś tam mruknął na temat schodzenia i wchodzenia po schodach. Zastał ją przeglądającą jakiś kuferek.
- Zobacz! - zawołała nagle tak, że niemal podskoczył.
- O co chodzi? - zapytał z ziewnięciem i usiadł obok niej.
Trzymała w rekach jakąś książkę. Nie, ups, dziennik.
- Należał do Alexandra Vayne'a... - powiedziała, czytając imię i nazwisko napisane ciemnoczerwonym tuszem, bardzo ładnym pismem.
- Kto to? - zapytał Arthur.
- Dawny przyjaciel mojego taty... - szepnęła, przeglądając zdjęcia wklejone do dziennika, a potem kartkowała strony.
- A no tak, kiedyś o nim opowiadał - potwierdził. - Zobacz, ta kartka jest wyrwana! - wskazał na poszarpane resztki kartki znajdujące sie pomiędzy 27 a 30 stroną. - "Wyjeżdżam na stałe do...".
- Ta też jest wyrwana! "Muszę znaleźć inne miejsce, tu jest niebezpiecznie. Kolejna ucieczka i zmiana miejsca zamieszkania, a to wszystko dlatego,..."
- "Zgubiłem ten medalion, który dostałem od Emmy. To nie jest dobry znak. Oznacza konieczność zerwania kontaktów z ...".
- ,,Poszukują mnie już od dobrych paru miesięcy. Tylko, że ja nic nie zrobiłem, a oni uważają mnie za..." Po co ktoś wyrwał te strony?
- Kartki z numerami 28/29, 34/35, 40/41, 58/59, 72/73... nie rozumiem - powiedział Arthur. - Może Alex usunął te strony dla bezpieczeństwa?
- Możliwe. W tym kuferku jest jeszcze szkatułka, ale zamknięta na kluczyk - powiedziała ze smutkiem, obracając małe pudełeczko zdobione wygrawerowanymi literami A.V. po środku koła z bluszczu. Są tu jeszcze jakieś listy, zdjęcia i notatki.
- W ogóle, jak otworzyłaś ten kuferek? - zapytał, przyglądając się średniej wielkości skrzyneczce.
- Nie wiem, był otwarty... tylko mocno szarpnęłam za wieczko.
- Ciekawe, czy twój tata go kiedyś otwierał...
- Nie wiem. Raczej nie.
- Wygląda, jakby ktoś go od dawien dawna nie dotykał. A gdzie był?
- Tam, na tamtej półce w ścianie, obok okna - odpowiedziała, oglądając jedno ze zdjęć, na którym jej tata i mama byli w Hogwarcie.
Arthur podszedł do średniego prostokąta wyrytego w ścianie. Znajdowała się blisko kotar.
- Było czymś zakryte? - kontynuował.
- Tylko trochę, kawałkiem zasłon, a co?
- Nie, po prostu może twój tata nie miał bladego pojęcia o istnieniu tej półki - albo, sam celowo schował tam ten kuferek.
- Tylko... po co?
- Chronił przyjaciela?
- Nie sadzę. Możemy go zapytać.
- Wolałbym nie.
- Dlaczego? - zapytała nie rozumiejąc.
- Bo może nikt miał tego nie odnajdywać...
Ciąg dalszy nastąpi...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Może być coś takiego? Chciałoby wam się czytać taki kryminał?
Tak przy okazji, zapewne trafiłaś/eś tu przez MMi(a)N, prawda? To jest to pośrednio połączone, jeśli chodzi o same postacie i historię. Możecie być pewni, ze Arthur spotka Jack'a, Elsę, Car, Roszpunkę, Flynn'a itd...
Ciekawiłoby was coś takiego?
Lusia